Ressources documentaires : Gombrowicz

Ressources documentairesJerzy Jarzębski "Gombrowicz – pisarz prowincji?"

Kiedy przed trzydziestu paru laty pisałem na potrzeby kieleckiego czasopisma artykuł o Gombrowiczu jako pisarzu regionalnym (Jarzębski 1984), zastanawiałem się, czy za tę klasyfikację nie zostanę przez bohatera szkicu spalony piorunem z jasnego nieba:

 

Nazwany w oczy „pisarzem ziemi kieleckiej” Gombrowicz wpadłby z pewnością w furię. Odczuwam coś w rodzaju ulgi na myśl, że nie może już dzisiaj wziąć w rękę tomu, gdzie się go wpisuje w pejzaż „regionalny”. Dopieroż by się sierdził! Ten snob zawołany, snob, rzec można, z wyboru, sylwetkę swoją przymierzać mógł do tła Paryża lub Berlina, trudno zaś wyobrazić go sobie, jak pretenduje do cokołu w Ostrowcu czy Opatowie. Kiedy go proszą w 1957 roku o zezwolenie na inscenizację Ślubu w kieleckim teatrze, odmawia, tłumacząc, że nie wierzy, by w tym otoczeniu dramat mógł zajaśnieć pełnią swych zalet, by – co więcej – mógł zostać zrozumiany przez tamtejszą publiczność. Trudno wyobrazić sobie większą nieufność i wzgardę, nic też dziwnego, że krajanie unoszą się honorem, a brat pisarza Jerzy, który pełni wówczas funkcję stałego recenzenta teatralnego w prasie radomskiej, musi go bronić przed napastliwymi atakami (Jarzębski 1984: 52).

W dalszej części artykułu dowodzę wszelako, że Gombrowicz ze swej prowincjonalności robił stały użytek – to powracając w kraj lat dziecinnych i rysując sceny ze swego życia w rzeczywistości ziemiańskiego dworku, to znów dowodząc, że szlachecka krytyka wartości, tzn. krytyka dokonywana z punktu widzenia konsumenta dóbr kultury bardzo by się zadufanym w swoją naukową sublimację systemom myślowym przydała. A zatem: pozostawał Gombrowicz całkiem chętnie człowiekiem prowincji pod warunkiem, że dane mu było przemawiać do przedstawicieli kulturowego centrum. Dlatego – jak wspominał – wobec warszawskiego towarzystwa pisarzy i krytyków chętnie odgrywał rolę hreczkosieja (dla kręgów ziemiańskich będąc jednocześnie literatem z Warszawy). Strategia towarzyska wymagała więc od niego nie tyle – aby się utożsamiać z jakąś konkretną prowincjonalna okolicą, lecz – aby sytuować się zawsze poza obrębem środowiska, w którym aktualnie przebywał i – co za tym idzie – przemawiać z jakiegoś punktu położonego  zewnątrz.          Życiowe przypadki zdecydowały o tym, że owo bycie na zewnątrz stało się prędko sposobem bycia pisarza, który przyjął na siebie los emigranta i próbował się w tym losie odnaleźć nie jako cierpiący wygnaniec, ale jako dojrzały myśliciel i artysta, który emigrację przyjmuje jako swoje – przykre, ale fascynujące i płodne – przeznaczenie. W tym duchu pisał o tym w Dzienniku, dyskutując z Cioranem:

Przykrą jest rzeczą nie mieć czytelników – bardzo nieprzyjemnie nie móc wydawać swoich utworów – wcale nie jest słodkie być nieznanym – wysoce niemiłe jest widzieć się pozbawionym pomocy tego mechanizmu, który wypycha na wierzch, robi propagandę i organizuje sławę... ale sztuka naładowana jest pierwiastkami samotności i samowystarczalności, znajduje ona swoje zadowolenie i swoją rację bytu w sobie samej. Ojczyzna? Przecież każdy z wybitnych, wskutek po prostu wybitności swojej, był cudzoziemcem nawet u siebie w domu. Czytelnicy? Przecież nigdy nie pisali oni „dla” czytelników, zawsze „przeciw” czytelnikom. Honory, powodzenie, rezonans, sława – przecież stali się sławni właśnie dlatego, że więcej cenili samych siebie niż swe powodzenie (Gombrowicz 1997, t. 1: 64-65).

Wybrał więc Gombrowicz oddalenie w argentyńskiej prowincji, dodatkowo jeszcze podkreślając, że nawet w kosmopolitycznym Buenos Aires sytuuje się na marginesie życia literackiego jako outsider z wyboru. Niebawem jednak owo bycie kimś z marginesu stało się coraz bardziej widoczne i ostentacyjne. Usytuował się najpierw Gombrowicz na marginesie życia argentyńskiej Polonii, która wyrzekła się go po skandalu z odczytem o Polsce w Teatro del Pueblo, potem – już po argentyńskiej premierze Ferdydurke w roku 1947, która nie przyniosła mu rozgłosu – zamanifestował otwarcie swoje lekceważenie dla literackich sfer stołecznych, publikując prowokacyjną, wymierzoną w te sfery efemeryczną jednodniówkę „Aurora. Pismo ruchu oporu”, a wcześniej jeszcze – wygłaszając równie bluźnierczy odczyt Przeciw poetom, który istniał w paru wersjach, wymierzony zarówno w polski, jak argentyński kult wieszczów. Na koniec opublikował w paryskiej Bibliotece „Kultury” Trans-Atlantyk, który nie tylko skłócił go z patriotycznie i zachowawczo nastawioną polską emigracją, ale też ujawnił jego podejrzane relacje ze środowiskiem homoseksualistów, co w tamtych czasach brzmiało znacznie bardziej prowokacyjnie niż dzisiaj i już na dobre sytuowało pisarza poza sferą dozwolonej i akceptowanej społecznie oficjalności. Dodajmy to tego jeszcze konszachty z młodymi, wstępującymi w życie chłopcami o artystycznych zdolnościach (przy odrzuceniu kariery w środowiskach rówieśników), a otrzymamy cały komplet różnorodnych marginalizacji, jakie dla siebie wybrał Gombrowicz.                         Miało to bezpośredni wpływ na to, co pisał, i próżno byłoby mniemać, że wybór outsiderstwa oznaczał dlań wyniosłe, lecz jakoś tam błogie osamotnienie. Ale gdzie tam! Popatrzmy, jak komentuje w Dzienniku światowy zjazd PEN-Clubu, który odbywał się w Buenos Aires w roku 1962 i na który go oczywiście oficjalnie nie zaproszono:

Tam, z boku, na tamtym fotelu, Madariaga – obok Silone – dalej w głębi trzy damy, z którymi Robbe-Grillet – Cassou w czwartym fotelu – Butor w kącie, piszący list... A ja na moim fotelu, ja, który nie znam Madariagi, który powinien bym poznać Silone, bo, jeśli wyjdzie na jaw, że nie znam ani Madariagi, ani Silone... i czy nie poprosić Weidlé, aby mnie zapoznał z Robbe-Grillet?                                                                                        Męczarnia! Męczarnia! Duma moja, wyjąca jak pies! Popłoch i wymiot, że dopada mnie i przenika to, czym ja tysiąckrotnie wzgardziłem – ja, samotnik, tak wyniośle od dwudziestu trzech lat pogrzebany żywcem w Argentynie. O – o – całym życiem swoim wykazywać, że się bimba na zaszczyty, kpić sobie z owej mondanité, być nieprzekupnym i niedostępnym... aby nagle, w konstelacji pięciu foteli, doświadczyć najbardziej małomiasteczkowatego zaepatowania i poczuć na sobie wymóg świata, żądający bym został dopuszczony do towarzystwa, stał się jednym z nich! (Gombrowicz 1997, t. 3: 72).

Oto Gombrowicz-prowincjusz w całej swej wewnętrznej sprzeczności! Ale czy było dlań wtedy, w Argentynie, jakieś inne satysfakcjonujące go wyjście z sytuacji? Aspirować do uznania w kręgu literackich świetności Buenos Aires? Stać się klientem salonu Victorii Ocampo? Nigdy!                                                                                                                 Niebawem jednak, bo już w rok później, spełnić się miało to, do czego ambicja w ukryciu Gombrowicza popychała: zaprosił go senat Berlina Zachodniego, aby spędził w nim rok na stypendium Forda, w otoczeniu innych literackich sław i z nimi zrównany. W Berlinie Gombrowiczowi nie przystało już odgrywać outsidera, choć i ta rola wpisana była w jego sposób bycia. Całą swoją strategię istnienia w Europie podporządkował jednak znowu – konceptowi siebie-prowincjusza: z Polski, z Argentyny, prowincjusza, który może i powinien prawić Niemcom rzeczy niewygodne, Francuzom odmawiać prawa do poczucia kulturalnego przewodzenia światu, a koryfeuszom zachodniej Europy dawać do zrozumienia, że ich fascynacje intelektualne są luksusowe i niejadalne dla ludzi z gorszej, uboższej części świata. W roku 1964 Gombrowicz osiada na stałe we Francji i po paru próbach osiedlenia się w różnych miejscach kraju wybiera wreszcie miasteczko artystów – Vence położone na stokach Alpes Maritimes, w bliskości kosmopolitycznej Nicei i Lazurowego Wybrzeża. Czyżby wieczny prowincjusz wybrał wreszcie miejsce w centrum zachodniego świata, wyrzekając się kontestacji? I to nie. Gombrowicz prowokuje polskich emigrantów w Dzienniku, Francuzom w wywiadach zarzuca miałkość ich literatury, sztuczność obyczaju, a także – o zgrozo! – słabość kuchni, w korespondencji z Dubuffetem powtarza swoje bluźnierstwa na temat malarstwa, później poprawia Piekło Dantego, wyrzeka się ideowych związków z buntem studenckim z maja 1968, na koniec robi coś może najdziwniejszego: swoim naczelnym krytykiem i egzegetą we Francji czyni Dominique de Roux – związanego literackimi gustami z wybitnie wówczas niepopularną prawicą, z rezerwą natomiast reaguje na ewentualność nawiązania kontaktu z – lewicowymi z reguły – francuskimi koryfeuszami strukturalizmu i poststrukturalizmu, którzy wydają się dlań dzisiaj idealnym środowiskiem z uwagi na podobieństwo poglądów.                                                                                         Można więc zauważyć, że Gilles Deleuze czytał wprawdzie Gombrowicza, bo go wspomina w swych pismach, podobnie Michel Foucault, być może też Bourdieu, kto wie, może i Roland Barthes, ale polski pisarz nie wszedł w ten krąg myślicieli – tak ważny dla światowej humanistyki w następnych dziesięcioleciach. Zauważył to nie bez zdumienia autor francuskiej książki o Gombrowiczu, Jean-Pierre Salgas (Salgas 2004), który wręcz uznał to za jego strategiczny błąd. Ale Gombrowicz znalazł sobie w końcu drogę do zachodniego czytelnika – i to właśnie jako prowincjusz i pisarz marginesu. W bardzo charakterystycznej dla dzisiejszego odbioru twórczości autora Ferdydurke amerykańskiej książce zbiorowej Grymasy Gombrowicza (Płonowska-Ziarek 2001) najważniejsze teksty dotyczą rozmaitych form outsiderstwa pisarza, przy czym rozumie się to raz w sensie geograficznym, raz kulturowym czy społecznym, innym razem znów – genderowym, bo fascynuje on krytyków bodaj najbardziej jako homoseksualista – i to taki, który nie obawiał się w kostiumie Gonzala wystąpić przeciwko kulturze tradycyjnej, patriarchalnej, opartej na przekazywaniu z pokolenia na pokolenie wciąż tego samego, konwencjonalnego modelu istnienia w świecie. Gombrowicz fascynuje autorów tomu przede wszystkim jako burzyciel tradycji i ustalonych form, jako mistrz  przekory, anarchii, buntu czy, jak chcą dzisiejsi badacze, queer.                    W Grymasach Gombrowicza pisarz występuje jako prowincjusz zbuntowany przeciwko regułom ustalanym w centrum świata, w jego stolicach, jako uniwersalny rewolucjonista, łamiący wszelkie prawidła w imię wolności jednostki do bycia sobą, do wymykania się jednoznacznym określeniom. Bycie prowincjuszem nabiera tu wielostronnego sensu, już nie jest równoznaczne z pochodzeniem z zapadłej sandomierskiej dziury, co wcześniej naznaczało Gombrowicza, ale poczyna się kojarzyć z peryferiami jako kategorią społeczną, jako peryferyjnym pochodzeniem i peryferyjnym uczestnictwem w kulturze.              Ale jeszcze oryginalniejszą funkcję zawdzięcza Gombrowicz Salgasowi. Otóż ten autor szczególnie dużo miejsca poświęcił opisom peryferyjności kultury polskiej, by zakończyć prawdziwie efektowną pointą. Otóż, powiada Salgas, losem narodów i kultur starej Europy staje się ostatnio postępująca marginalizacja. Europa, przez wieki przekonana o tym, że przewodzi światu, coraz wyraźniej w ostatnich dziesięcioleciach traci dystans do Ameryki, a za nią – także do krajów wschodniej Azji czy Australii. W efekcie nawet Paryż – nie tak dawno jeszcze stolica kulturalna świata – musi ustąpić swego miejsca na rzecz Nowego Jorku. Do Francji przyjeżdża się już nie tak, jak dawniej; zamiast widzieć w niej siedlisko mód intelektualnych i stylów życia czy artystycznej twórczości, przyjeżdża się tam jak do skansenu pamiątek, chodzi śladami Wiktora Hugo, Prousta czy choćby Sartre’a, w mniejszym stopniu szukając inspiracji w popularnych tu i teraz kierunkach sztuki czy literatury.            Salgas w twórczości Gombrowicza ujrzał najpierw ni mniej, ni więcej, tylko swoiste centrum myśli europejskiej II połowy XX wieku. I tak Gombrowicz byłby myślicielem z kręgu filozofii podejrzeń (Nietzsche, Marks, Freud) – jak się rzekło, raczej organicznie związanym z lewicą, z intelektualistami pokroju Sartre’a, Barthes’a, Deleuze’a, Foucaulta czy Bourdieu. Mamy tu drogę prowadzącą od egzystencjalizmu, przez strukturalizm aż do myśli poststrukturalnej. Dziś zresztą chętnie czyta się Gombrowicza zarówno poprzez kategorie modernizmu, jak postmodernizmu, przydaje się w lekturze postkolonializm, queer, Lacanowska psychoanaliza. Wszystkie te metodologie – i jeszcze wiele innych – dopuszcza będąca w ciągłym ruchu, w procesie nieustannej gry osobowość pisarza. Do tego dochodzi, jak już zauważyliśmy, narastająca prowincjonalizacja dawnych centrów światowej kultury. Gombrowicz jako piewca rozmaicie pojmowanej peryferyjności staje się tu myślicielem i artystą trafiającym w sedno problemów ludzi przełomu tysiącleci, a odwrócone hasło Alfreda Jarry (zamiast: w Polsce, czyli nigdzie – w Polsce, czyli wszędzie) może już być niebawem nie tylko tytułem rozdziału w książce Salgasa, ale też symbolem owego wszechobecnego powrotu na peryferie. Tym paradoksem warto zakończyć niniejszy artykuł, bo przecie jeśli dewizą Gombrowicza było na samym wstępie jego emigracji przekucie polskiego i argentyńskiego prowincjonalizmu w oręż otwierający drogę ku światu, to w ujęciu Salgasa punkt dojścia tej podroży to rozszerzenie polskiej prowincjonalności po krańce Ziemi. W ten sposób emigracja i prowincjonalizm jako (naznaczona wprawdzie nostalgią za mitem Paryża) wielka ucieczka od centrum ku marginesom staje się, tak jak też było w historii Gombrowiczowego pisarstwa, wielkim powrotem – do kraju i do świata zarazem.

 

Bibliografia                                           

Gombrowicz Witold, 1997, Dziennik 1953-1956, posłowie do Dziennika Głos Gombrowicza Wojciech Karpiński, t. 1, Kraków, Wydawnictwo Literackie.

 

Gombrowicz W., 1997, Dziennik 1961-1969, posłowie do Dziennika Głos Gombrowicza Wojciech Karpiński, t. 3, Kraków, Wydawnictwo Literackie.

 

Jarzębski Jerzy, 1984, Dziedzic z Sandomierskiego, „Słowo”. Almanach literacki [Kielce], Wyd. Łódzkie, Łódź, Wyd. Łódzkie, s. 52-65, przedruk w: J. Jarzębski, Podglądanie Gombrowicza, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2001, s. 35-50.

 

Salgas Jean-Pierre, 2004, Witold Gombrowicz lub ateizm integralny, przełożył Jan Maria Kłoczowski, Warszawa, Czytelnik.

 

Płonowska-Ziarek Ewa (red.), 2001, Grymasy Gombrowicza, przekład Janusz Margański, Kraków, Universitas.

 

 

 

Instytucja współprowadzona przez Samorząd Województwa Mazowieckiego oraz Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

  • Logo Mazowsze
  • Logo MKiDN